Ciekawe Gry

gry planszowe i nie tylko

Zagrałem w „Potwory w Tokio: Doładowanie!”

pic2566004_md„Potwory w Tokio” to gra, która z pewnością przemawia swoją tematyką i dynamiką do graczy casualowych, gdyż oferuje dużo emocji związanych z rzutami kośćmi, które decydują o losie gracza. Ma mnóstwo popkulturowych nawiązań, jak również od strony graficznej jest bardzo przyjemna dla oka i przyciąga swoim wyglądem.

Wydaje się jednak, że dla geeka jest to pozycja raczej rzadko eksploatowana. Emocje emocjami, ale przynajmniej ja od dobrej gry wymagam, by zmuszała do podejmowania decyzji i to najlepiej trudnych. W „Potworach” jest tego niewiele, bo po pierwsze losowość kości pozwalają tylko na ograniczone rzeczy, a po wtóre nasz cel jest dość jasno określony i nie możemy pozwolić sobie na zbyt dużo swobody w jego realizacji. W podstawowej wersji gry, ku pomocy przychodzą nam karty, które mogą dać nam możliwość lepszego panowania nad sytuacją, ale zmuszają zarazem do nieco większego zastanowienia nad własnymi akcjami, zmieniając czasami naszą taktykę. Jest to jednak niewielka pociecha do wymagających entuzjastów planszówek. Podobno gra tego samego autora „Potwory w Nowym Jorku” dedykowana jest właśnie takim graczom, ale osobiście nie miałem okazji w nią jeszcze zagrać.

pic1

Pojawił się jednak dodatek do „Potworów w Tokio” pt. „Doładowanie!” („Power Up!”), a że od dość dawna posiadam podstawkę, postanowiłem przyjrzeć się i jemu, by sprawdzić, co zmienia w tym popularnym tytule. Nikogo chyba nie zdziwi, patrząc na okładkę, że w pudełku znajduje się dodatkowy potwór, którego możemy użyć – Pandakaï, który stylizowany jest na Kung-fu Pandę. Jestem fanem tej animowanej postaci, więc nie mogłem się oprzeć, by jej użyć przy pierwszych rozgrywkach. Ale co najważniejsze otrzymujemy też tytułowe doładowania do wszystkich potworów. Są to indywidualne, niewielkie takie kart, które są głównym elementem tego dodatku.

Ich pozyskiwanie odbywa się, gdy gracz w swojej turze wyrzucił na kościach trzy symbole serca. Wówczas oprócz standardowej akcji, otrzymuje wspomniane doładowanie, czyli odkrywa wierzchnią kartę i otrzymuje wyszczególnioną tam zdolność. I tu zaczyna się zabawa, bo są one przeróżne zarówno jeśli chodzi każdego potwora z osobna, ale także nawet w ramach tej samej talii. Cyber Bunny może zostać królikiem doświadczalnym albo na przykład uzbroić się w elektryczną marchewę, Kraken dostaje olbrzymie macki albo pojawiają się jego wyznawcy.

pic2

Widać, że autorzy dodatku postawili na różnorodność i personalizację. Dzięki temu nie mamy potworów, które różnią się jedynie tekturowym wizerunkiem, ale unikatowe postacie, które wreszcie zachowują się tak jak byśmy oczekiwali od ich kryptopierwowzorów. Jeśli podobała Wam się w podstawowej grze losowość i nieprzewidywalność każdej kolejnej partii, to dodatek jeszcze to wzmocni. Jeśli ceniliście Potwory w Tokio za charakterystyczny klimat kaijū, tu otrzymacie go jeszcze więcej.

Dodatek „Doładowanie!” nie zmieni raczej niczyjego nastawienia do całej gry, wręcz pogłębi te odczucia, więc już w tym momencie wiecie, czy jest on dla Was, czy nie. Ja nie zamierzam grać bez niego, bo jest banalnie prosty do zaimplementowania, a daje jeszcze więcej frajdy graczom. Chcecie, by Wasz Meka Dragon został zaprogramowany na destrukcję? Proszę bardzo. Pandomonium? Jest i to. Z czystym sumieniem zachęcam fanów „Potworów” do kupna, a równocześnie stanowczo odradzam zbliżanie się ich przeciwnikom.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza gry do recenzji.

Jacek „palladinus” SzmaniaJaco

Tytuł: Potwory w Tokio: Doładowanie!
Autor: Richard Garfield
Wydawnictwo: Egmont
Liczba graczy: 2−6
Wiek graczy: 8+
Czas gry: 30 minut

pic3

Dodaj komentarz

Information

This entry was posted on 4 listopada 2015 by in Recenzje and tagged , , , , , , , , .