Ciekawe Gry

gry planszowe i nie tylko

Zagrałem w „Orongo”

pic2233614_mdZdarza mi się dość często, że muszę zweryfikować docierające do mnie negatywne opinie o grze na własnej skórze (czytaj stole). I dokładnie tak stało się z zeszłoroczną premierą Dr Knizi wydanej przez Ravensburger – grą Orongo. Udało mi się pożyczyć egzemplarz od jednego bardzo niezadowolonego posiadacza i rozegrać kilka partii w różnych wariantach osobowych. A potem szybko umówiliśmy się na wymianę gry za grę i tak stałem się jej posiadaczem. Jak się łatwo domyśleć, gra bardzo mi się spodobała i mam ochotę na więcej partii. Usłyszałem jednak od moich współgraczy kilka uwag, dlatego podzielę się nie tylko własnymi spostrzeżeniami ale też tym na co zwracali uwagę inni.

Mechanika

Co rundę na wyspę dokładamy losowo wybrane żetony, które mają swoje konkretne przypisane numerkiem miejsce. Następnie licytujemy się o kolejność ruchu. Odbywa się to muszelkami, które umieszczamy w zamkniętej dłoni i odkrywamy jednocześnie z innymi graczami. Ilość muszelek decyduje o kolejności, ale też o ilości dokładanych na planszę własnych znaczników. Jedyną metodą odzyskania muszelek jest pokazanie pustej dłoni i zabranie wszystkich muszelek dostępnych z licytacji.  Plansza zapełnia się co rundę kolorowymi znacznikami graczy, które tworząc grupy, pozwalają na stawianie figurek Moi. Aby takie postawienie figurki było możliwe, należy połączyć swoimi kolorowymi żetonami określone elementy. I tu pojawia się drugie wykorzystanie muszelek, którymi będziemy zaznaczać właśnie zużyte do budowy Moi surowce. Gracz który jako pierwszy postawi wszystkie swoje i dodatkowego Moi na planszy wygrywa rozgrywkę. Drugi warunek końca gry polegający na skończeniu się żetonów dokładanych co rundę na planszę zdarza się raczej rzadko, daje zwycięstwo temu, który zbudował najwięcej Moi a przy remisie temu, któremu pozostało więcej muszelek.

2015-02-28_150256

Moja opinia

Starsze tytuły dr Knizii należą raczej do klasyki gier planszowych. W nowszych tytułach tego autora trudno jednak odnaleźć takie perełki jak kiedyś. Ja jednak przy prawie każdej jego nowej grze liczę na kolejne objawienie geniuszu tego autora. I udaje mi się co jakiś czas zasilić kolekcję grą może nie wybitną ale taką do której siadam z dużą ochotą do kolejnych partii. Nie ma tam dużo zasad a wyłożenie ich nowym graczom zajmuje kilka minut. Mechanicznie bez zarzutu, zgrzytów czy wyjątków. Ostatnią taką grą był Qin. Teraz dołącza do niej właśnie Orongo.

Licytacja muszelkami, które jednocześnie służą do oznaczania surowców na planszy wymaga pewnego ogrania. Bo choć na początku ilość muszelek jest duża, z biegiem gry jest ich coraz mniej i każda z nich może być na wagę zwycięstwa. Raczej nie losowość żetonów, ale właściwe zarządzanie muszelkami przybliża lub oddala graczy od zwycięstwa. Podobnie jest z interakcją negatywną, która zwłaszcza pod koniec rozgrywki wydaje się naturalna a jednak trzeba do niej podchodzić bardzo ostrożnie. Samo przeszkadzanie przeciwnikom, bez widocznych korzyści w naszym układzie żetonów na planszy jest po części działaniem na własną szkodę. Ciągle więc ważymy korzyści, obserwujemy planszę, licytujemy lub odpuszczamy w odpowiednim momencie. Mi to wystarcza do doskonałej zabawy.

Wspomnę jeszcze o licytacji, która często kompletnie się nie sprawdza przy dwóch graczach. W Orongo gra mi się w dwie osoby bardzo dobrze, pomimo tego, że mniej jest tu kalkulacji związanej z szacowaniem ile dać muszelek. Przy czterech graczach gra staje się bardziej kalkulacyjna. Więcej musimy analizować, bo konkurencja o każdy żeton jest większa. Zależnie od liczby graczy nie są to może diametralnie różne gry, ale wymagają innego kombinowania.

2015-02-28_150405

Uwagi które obiecałem na wstępie, właściwie dotyczą dwóch kwestii. Czytelność planszy może niektórym sprawiać problem, bo dość jednolite kolory utrudniają odnalezienie się w gąszczu symboli. Do tego jeśli są poprzykrywane kolorowymi żetonami faktycznie wymagają bystrego wzroku i dobrego oświetlenia. Z drugiej strony jest to raczej wrażenie niż faktyczny problem, bo w żadnej z moich partii nie doszło do pomyłek z tego powodu. Drugą kwestią jest moment zakończenia gry, który wyznacza zwycięzcę w sposób nagły bez zliczania punktów. W Orongo możesz być albo pierwszy albo przegrać. To może denerwować. Takie zakończenie, robi z Orongo grę wyścigową, w której stale będziemy starać się być o krok przed przeciwnikami. I właściwie o ten krok kończyła się większość moich partii. Mam jednak poczucie, że właśnie to nadaje jej charakteru i pewnej zadziorności. Stale obserwujemy co mogę zrobić, ale też szukamy jak przeszkodzić przeciwnikowi, któremu losowane żetony są akurat bardziej przychylne. Co ciekawe, ta losowość nieszczególnie w grze przeszkadza, co rundę bowiem zajmujemy pozycje, które w odpowiednim momencie gry będą idealnie do siebie pasować. Odnoszę wrażenie, że te wymienione problemy uderzają raczej w indywidualne preferencje graczy niż są nimi faktycznie. Warto brać je jednak pod uwagę siadając do Orongo.

Wydawać by się mogło, że prosta gra licytacyjna, w której jest pewna schematyczność występująca na planszy, będzie raczej nużyć niż przyciągać. Takie cechy ma Orongo a jednak przyciąga. Może jest w tym właśnie odrobina geniuszu, którego brakuje wielu grom, które zalewają od kilku lat rynek.

  Przemek „woj_settlers” Wojtkowiak PW

Tytuł: Orongo
Autor: Rainer Knizia
Wydawnictwo: Ravensburger
Liczba graczy: 2-4
Wiek graczy: 10+
Czas gry:  40 minut

2015-02-28_150151 2015-02-28_150256 2015-02-28_150310 2015-02-28_150320 2015-02-28_150331 2015-02-28_150344 2015-02-28_150353 2015-02-28_150405 2015-02-28_150414

 

 

 

Dodaj komentarz

Information

This entry was posted on 28 lutego 2015 by in Recenzje and tagged , , , , , .